Macie tak czasami, że impreza dobiega końca, słońce już
dawno wstało, a wy wciąż jesteście w tak dobrych humorach, że nie macie
specjalnie ochoty wracać do domu?
Wyobraźcie sobie chudą dziewczynę o wielkich oczach i niebanalnej urodzie. Po
skończonej imprezie wsiada do żółtej taksówki, która wiezie ją do sklepu z
biżuterią. I to nie byle jakiego sklepu – do Tiffany’ego. Wyciąga croissanta,
kubek z kawą, ogląda kosztowności za szybą, podziwia diamenty i czuje się jak w domu.
„Śniadanie u Tiffany’ego” to historia ślicznej Holly,
utrzymującej się za pieniądze bogatych adoratorów. Rola początkowo napisana dla
Marylin Monroe, która została przez nią odrzucona, gdyż jak twierdziła „nie może sobie pozwolić na granie damy na
wieczór”. W filmie zagrała Audrey Hepburn, która niedługo wcześniej nie
przyjęła roli Hitchcocka. Oczywiście głównym wątkiem „Śniadania…” jest wątek
miłosny, ale nie zagłębiajmy się w historie o księciu z bajki, tylko spójrzmy na stroje. Bo jest na co popatrzeć! Kostiumy do filmu zaprojektował przyjaciel aktorki
– Hubert de Givenchy. Tak naprawdę jednym z argumentów, który decydował o
przyjęciu tej roli przez Audrey była właśnie możliwość współpracy przyjaciół przy filmie.
We wspomnianej wcześniej scenie tytułowego śniadania przed
wystawą Tiffany’ego, Holly ubrana jest w długą
do ziemi wieczorową, czarną, satynową suknię bez rękawów, z charakterystycznym
wycięciem dekoltu na plecach, które podkreśla jej chude łopatki i które stały
się jedną z cech charakterystycznych jej stylu. Ma na sobie również satynowe
rękawiczki do łokci, wielkie ciemne okulary przypominająca Wayfarery Ray-Bana,
kolię ze sznurów pereł od Tiffany’ego i diamentową klamrę we włosach. Suknia
wpisała się na stałe w historię ubioru, stała się jedną z ikon ubioru XX wieku
i prawdopodobnie jedną z najbardziej znanych małych czarnych wszech czasów. W
2006 roku została sprzedana za 923 tys.
dolarów.
Pamela Clarke Koegh, autorka „Audrey Style” nazywa jej styl
„hangover chick”. Wydaje mi się jednak,
że tylko Audrey po całej nocy imprezowania potrafiła wyglądać wciąż szykownie i
elegancko. W Polsce „hangover chick” to
zwrot, którego po prostu nie trzeba tłumaczyć, gdyż i tak prawdopodobnie nie
znalazł by zastosowania w praktyce.
Męska koszula, którą Holly nosi do łóżka to projekt Edith
Head, z którą Audrey współpracowała już wcześniej przy m.in. Sabrinie. Oczywiście
nie mogło zabraknąć gustownych dodatków takich jak błękitna ozdobna opaska do
spania i zatyczki do uszu. Nawet w pogniecionej koszuli i z opaską na oczy
Audrey wygląda uroczo. Kto z nas wygląda tak dobrze zaraz po wstaniu? Ja na
pewno nie.
Mała czarna prezentowana w początkowej scenie to nie jedyna jej odsłona w tym filmie. W scenie poniżej zobaczyć można tę samą kreację, tym razem w
stylizacji z białym, długim szalem i kolczykami.
Ale to nie koniec jeśli chodzi o małe czarne. Na zdjęciu
poniżej to druga sukienka zaprojektowana przez Givenchy’ego dla Holly Golightly.
Krótsza od swej poprzedniczki, z
rozszerzanym dołem z jedwabnej tkaniny typu cloqué (tkanina dwuwarstwowa z
wypukłym wzorem) noszona z kapeluszem z szerokim rondem, ogromną kremową
jedwabną szarfą, pantofelkami z aligatora, długimi czarnymi rękawiczkami i
dużymi okularami.
Rzadko co zdarza się, aby w filmie prezentowano jedną sukienkę stylizowaną w różny sposób. W „Śniadaniu u Tiffany’ego” dzieje się tak kilka razy. Poprzednia, krótsza wersja małej czarnej prezentowana jest w połączeniu z kapeluszem, diamentowymi kolczykami i broszką, bądź też w wersji wieczorowej z ogromnym naszyjnikiem i długą cygaretką w ręku za której kształt odpowiedzialny był również Givenchy.
Wątpię żeby komukolwiek szara dresowa bluza, dżinsy, czarne buty na płaskim obcasie i ręcznik
owinięty wokół głowy kojarzył się z paryskim szykiem. Tyle szarych dresówek
chodzi po mieście i nawet jeśli
określamy strój jako oklepaną „sportową elegancję” to nie ma to nic wspólnego z
klasą, jaką reprezentuje Audrey. Nawet siedząc na schodach przeciwpożarowych i
nucąc „Moon River” potrafi oszołomić wdziękiem.
Innym casualowym strojem prezentowanym w filmie jest beżowy sweterek z golfem i raglanowym rękawem, czarne cygaretki, buty na płaskim obcasie i torebka ze złotym łańcuszkiem. Paryski szyk w wydaniu codziennym po raz kolejny.
Kolejny klasyk w „Śniadaniu u Tiffany’ego” to beżowy trencz,
kojarzony głównie z końcową sceną w deszczu. Występuje on jeszcze kilka scen
wcześniej w stylizacji z szalem na głowie, czarną koszulką polo i spódnicą do
kolan w jodełkę, gdy to Holly wypowiada jedną z moich ulubionych kwestii: „don’t
take me home until I’m drunk”.
Jednym z moich faworytów w filmie jest przepiękny dwurzędowy
wełniany płaszcz w odcieniu intensywnej pomarańczy. Audrey nosiła już płaszcze
o podobnym kroju w „Szaradzie” czy „Jak ukraść milion dolarów”. Miała też kilka
w swojej prywatnej garderobie. Wszystkie oczywiście projektowane przez
przyjaciela – Givenchy’ego. Płaszcze zaraz po premierze były kopiowane na
potęgę. Wcale mnie to nie dziwi. Jeśli chodzi o dodatki to mamy tu: świetny futrzany kapelusz, wcześniej
prezentowaną torebkę na łańcuszku i znów duże okulary, które wpisywały się w
poprzednio wspomniany styl - „hangover chick”.
Zupełnym przeciwieństwem klasycznej małej czarnej jest jedwabna sukienka w kolorze intensywnego różu
wraz z płaszczem w tym samym kolorze, różowymi butami, diademem i kolczykami.
Można by pomyśleć, że takie skumulowanie nasyconego różu da nam jakiś fatalny,
przesłodzony look. Bynajmniej. Sytuację ratuje miks faktur i niewątpliwie urok
Audrey. Gdyby główna bohaterka była blondynką wyglądałoby to po prostu
śmiesznie. A tak mamy przeuroczą dziewczynę , która jak widać całą noc spędziła na przyjęciu. Ja osobiście uwielbiam ten look, gdyż jest zdecydowanym przeciwieństwem wszystkich
dotychczasowych zestawów występujących w neutralnych, stonowanych kolorach.
Widać w tym zabawę, szaleństwo i charakterek głównej bohaterki.
Śniadanie u Tiffany’ego to świetny przykład jak dobra
współpraca i przyjaźń pomiędzy projektantem kostiumów i aktorką może przynieść
rewelacyjne efekty. Mimo, że Audrey Hepburn
nie miał cech wspólnych z postacią Holly Golightly, to w strojach można wyczuć jej
osobę, jej wyczucie stylu i estetykę. Paryski szyk, elegancja, odpowiednie
ukrycie i podkreślenie niektórych części ciała to wszystko zasługa zrozumienia
dwóch stron. Wyobrażacie sobie w tych strojach Marylin Monroe – blondynkę o
charakterystycznych kształtach? Ja nie.
Jeśli jesteście z Krakowa, bądź będziecie tam do 3.04 to
polecam wam wystawę „Śniadanie u Tiffany’ego – moda jak biżuteria”, która
znajduje się w budynku Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej na ulicy Rajskiej 1.
Możecie tam znaleźć przepiękną biżuterię ze zbiorów rodziny Sosenko, a także
oryginalne wydania książki Trumana Capote’a. Nana approved!
Hehe w zupełności masz racje, jednak jadąc na sesje okazało się, że nie sprawdziłam jakie buty miałam ostatnio na sesji i będąc pewna, że są to szpilki, wzięłam reklamówkę z szafy i pojechałam na zdjęcia :) Na miejscu okazało się, że nie tylko to nie są szpilki, a czółenka to jeszcze czarne... :D Tak więc grunt to "dobra organizacja" i dopinanie wszystkiego na ostatni guzik :) Ale bardzo dziękuję za radę kochana :) Buziaki :*
OdpowiedzUsuńJak widać warto czasem spojrzeć do reklamówki ;) Ale bardzo rozbawiło mnie to, że miałyśmy to samo zdanie na jeden temat, a że wyszło jak wyszło... no cóż, zdarza się.
UsuńOjej, nic nie wiedziałam o tej wystawie , może jeszcze zdążę jutro tam zajrzeć zanim ją zamkną. :-) Co do Audrey - ona jest tak uroczą osobą, ma taką aparycję i klasę w sobie, że świetnie prezentuje się w każdym stroju :) Uwielbiam Śniadanie u Tiffany''ego, a przede mną jeszcze wiele filmów z udziałem Audrey do nadrobienia.
OdpowiedzUsuńWystawa nie jest nie wiadomo jak obszerna, zaledwie kilka gablot, ale warto popodziwiać przeurocze świecidełka.
UsuńJa, w ramach autopromocji i spoileru przed filmami, mogę polecić pierwszą część "wspólnego śniadania Audrey i Huberta", gdzie było już trochę o Audrey i jej innych filmowych kreacjach: http://bit.ly/1pRP69H