W Polsce lubimy używać obcych
słów. Wolimy lajki, followersów, fashion weeki czy outfity zamiast zamienników
w ojczystym języku. Często używamy wyrazów nie znając ich znaczenia. I pal
licho, jeśli użyjemy go raz w życiu chcąc zabłysnąć, gorzej jeśli niektórymi z
nich namiętnie posługuje się prasa czy inne media. Oczywiście nie tak jak
powinna. Jednym z ulubionych słów zapożyczonych
z języka obcego jest haute couture. Według
dziennikarzy wszystko z użyciem tej frazy zamienia się nagle w wyszukany, pełen
profesjonalizmu, modowego obycia tekst zazwyczaj okraszonego jakąś „przezabawną”
grą słów. W większości przypadków wygląda to po prostu żałośnie i nie ma nic, ale
to nic wspólnego francuskim
wysokim krawiectwem. Weźmy nawet książkę Marty Grycan – „Kuchnia Haute Couture”.
No litości!
W naszym kraju nad Wisłą takie zjawisko po prostu nie istnieje i choćby dziennikarze zapierali się, że kolekcja jest „niczym paryskie haute couture” to Bogu dzięki mamy tam słowo „niczym”, a wspomniane kreacje z pewnością bliższe są po prostu modzie awangardowej niż tej wysokiej.
W naszym kraju nad Wisłą takie zjawisko po prostu nie istnieje i choćby dziennikarze zapierali się, że kolekcja jest „niczym paryskie haute couture” to Bogu dzięki mamy tam słowo „niczym”, a wspomniane kreacje z pewnością bliższe są po prostu modzie awangardowej niż tej wysokiej.
Jednak fakt, że nikt takiej mody w Polsce nie tworzy nie znaczy wcale, że nie
można takowej zobaczyć. Nie mam tu na myśli ścianek sponsorskich (tam się ich tym
bardziej nie spodziewajcie), lecz wystawy takie jak „Elegancja-Francja”.
Wspominałam o niej już wcześniej tu czy na fanpage’u (jeśli czytacie nas i nie macie ochoty później popełnić samobójstwa to byłoby super, gdybyście nas polubili, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście).
Kuratorem wystawy jest Pan Piotr Szaradowski – muzealnik (jedno
z moich ulubionych słów) i wykładowca. Być może znacie go z bloga Muzealne Mody
(link w polecanych w kolumnie obok), lub jeśli nie, to zajrzyjcie koniecznie, bo kryje się
tam cała masa wiedzy dotyczącej mody, choć zaznaczam, że głównie tej
historycznej. Nie liczcie na stylizacje czy inne szafiarskie pościki ;).
Zatem
kompetentnego kuratora już mamy, a jak wystawa?
W odbiorze wystawy ważne jest by zaznaczyć, że pierwsza
część „Elegancji-Francji” miała już swoje miejsce rok temu w Poznaniu i dlatego
postrzegać można ją z dwóch perspektyw: jako odbiorca, który wczeniejszą
odsłonę widział, bądź też nie.
I
dziś takie dwie perspektywy postaram się przybliżyć. Zadanie ułatwiła mi
obecność znajomej, która mi towarzyszyła, a o modzie nie ma zielonego
pojęcia. Naprawdę. Żeby udowodnić poziom ignorancji pozwólcie, że przytoczę
autentyczną (sic!) rozmowę, tuż przed wejściem do muzeum.
B: A kto to jest ten kutur czy kutura?
N: Co?
B: No kutur. Kto to jest?
N: Rany boskie, jaki kutur?
B: No „od kutur”. Kto to był ten kutur, skoro od niego były te stroje?
Wystawa ukazuje modę haute couture, co w wolnym tłumaczeniu oznacza wysokie krawiectwo, czyli stroje szyte na miarę, głównie ręcznie, z wysokiej jakości surowców, jedynie w pojedynczych egzemplarzach. I nie od żadnego kutura, tylko projektanta. A pierwszym z nich, który wita nas już na wejściu jest Charles Worth - uznawany powszechnie za ojca haute couture. Worth jako pierwszy narzucał swoje pomysły, a nie był jedynie wykonawcą zleceń swoich klientek. Poza odrobiną historii dotyczącej samego pojęcia i domu mody Worth naszym oczom ukazuje się przepiękna suknia balowa odcinana w talii, składająca się z trzech warstw: satynowej podszewki, organzy z naszywanymi pasami koronki oraz szyfonu projektu syna Charlesa - Jean-Philippe’a Wortha.
B: A kto to jest ten kutur czy kutura?
N: Co?
B: No kutur. Kto to jest?
N: Rany boskie, jaki kutur?
B: No „od kutur”. Kto to był ten kutur, skoro od niego były te stroje?
Wystawa ukazuje modę haute couture, co w wolnym tłumaczeniu oznacza wysokie krawiectwo, czyli stroje szyte na miarę, głównie ręcznie, z wysokiej jakości surowców, jedynie w pojedynczych egzemplarzach. I nie od żadnego kutura, tylko projektanta. A pierwszym z nich, który wita nas już na wejściu jest Charles Worth - uznawany powszechnie za ojca haute couture. Worth jako pierwszy narzucał swoje pomysły, a nie był jedynie wykonawcą zleceń swoich klientek. Poza odrobiną historii dotyczącej samego pojęcia i domu mody Worth naszym oczom ukazuje się przepiękna suknia balowa odcinana w talii, składająca się z trzech warstw: satynowej podszewki, organzy z naszywanymi pasami koronki oraz szyfonu projektu syna Charlesa - Jean-Philippe’a Wortha.
źródło: muzealnemodykolekcja.blogspot.com
Dalej
zobaczyć możemy podziwiać kreacje, które w sposób jasny i klarowny pokazują
przemiany w modzie haute couture od przełomu XIX i XX wieku, okupacji, przez
objęcie „dowództwa” w domu Christiana Diora przez Yves Saint Laurent’a, aż po
początek XXI, kiedy to na czele tego samego domu stanął John Galliano. W
trakcie wystawy możemy podziwiać dzieła takich projektantów jak Givenchy,
Balmain, Schiaparelli, Chanel, Dior, Ungaro, Miyake,
Lanvin czy Patou. A to i tak nie wszystkie topowe nazwiska, które możecie tam
spotkać.
źródło: muzealnemodykolekcja.blogspot.com
Dodatkowo,
chcąc pokazać wam piękno i trud wykonania takich prac, pozwólcie, że
pokażę jeden z eksponatów: wieczorową suknię Torrente z roku ok. 1968, gdzie każdy
pojedynczy cekin naszywany był ręcznie, a suknia jakby nie patrzeć była do
ziemi, więc roboty było całkiem sporo.
źródło: muzealnemodykolekcja.blogspot.com
I tak jest z resztą z każdą kreacją
haute couture. Wszystko ręcznie, poza pojedynczymi szwami, które szyje się na
maszynie. Przykład powstawania takiej sukni, tym razem z domu mody Dior możecie
zobaczyć tu:
Ale
wracając do tematu „Elegancji-Francji”.
Aby nie poprzestać jedynie na strojach, na wystawie przeznaczono również jedną gablotę dotyczącą tematu edukacji w tej dziedziny mody. Jakie szkoły uczą tego rzemiosła i kto ze znanych projektantów je ukończył. Przedstawiono kilka podręczników, naprawdę sporych gabarytów oraz uchylono rąbka tajemnicy i pokazano co się w nich znajduje – jeżeli dobrze pamiętam był to kilka ze ściegów, ręcznych rzecz jasna. Ale niestety ręki nie dam sobie uciąć. Tak to jest, kiedy zamiast robić porządne notatki człowiek liczy na „wspaniałą” pamięć i oddaje się wzrokowym uciechom. Mnie niestety zaledwie kilka stron podręcznika nie zadowoliło w pełni. Przy następnej odsłonie z chęcią zobaczyłabym ich więcej. A żeby uniknąć brudnych łapsk przy przewracaniu kartek, może by tak w wersji elektronicznej? Chociaż 20 stron…
Aby nie poprzestać jedynie na strojach, na wystawie przeznaczono również jedną gablotę dotyczącą tematu edukacji w tej dziedziny mody. Jakie szkoły uczą tego rzemiosła i kto ze znanych projektantów je ukończył. Przedstawiono kilka podręczników, naprawdę sporych gabarytów oraz uchylono rąbka tajemnicy i pokazano co się w nich znajduje – jeżeli dobrze pamiętam był to kilka ze ściegów, ręcznych rzecz jasna. Ale niestety ręki nie dam sobie uciąć. Tak to jest, kiedy zamiast robić porządne notatki człowiek liczy na „wspaniałą” pamięć i oddaje się wzrokowym uciechom. Mnie niestety zaledwie kilka stron podręcznika nie zadowoliło w pełni. Przy następnej odsłonie z chęcią zobaczyłabym ich więcej. A żeby uniknąć brudnych łapsk przy przewracaniu kartek, może by tak w wersji elektronicznej? Chociaż 20 stron…
Wystawa jest klarowna i spójna, a
wszystkie stroje ułożone
chronologicznie, podzielone na szczególne okresy ukazują wzloty i upadki mody haute
couture i dają jasny przekaz, jak wyglądał jej rozwój na przestrzeni wieku. Dla
osoby, która o takiej modzie nie wiedziała nic może się wiele nauczyć, ba! może
być naprawdę bardzo dobrą podstawą z lekką nutką rozszerzenia w temacie. Ja,
choć lubuję się w tym temacie dowiedziałam się na przykład, że pokazy w latach
50. XX w. trwały nawet 1,5 godziny, gdzie teraz maksymalnie ograniczają się do
15 minut.
Jako osoba, która w poprzedniej edycji wystawy brała udział jestem odrobinę zawiedziona. I bynajmniej nie mam tu na myśli jej poziomu. Chodzi mi raczej o ilość eksponatów. Było ich 44 i mimo, że ponad połowa była pokazywana po raz pierwszy, ja wciąż czułam niedosyt. Być może wynika to z mojej modowej pazerności, może z faktu, że za bardzo nastawiłam się na „nowe”, a może z naiwnej wiary, że wystawa będzie nie następnym rozdziałem poznańskiej edycji, a zupełnie nową książką. Ale mimo wszystko osobom, które poprzednią wystawę widziały przyjazd do Łodzi gorąco polecam. Każdy kolejny eksponat to przecież kolejna dawka wiedzy o obcym w naszym kraju, lecz przepięknym temacie.
A moi faworyci?
Tęczowy żakiet Thierrego Muglera, który podziwiałam do tej
pory jedynie w książkach, a na żywo zaskoczył mnie jeszcze piękniejszymi, bardziej intensywnymi kolorami oraz suknia Givenchy,
której malutki fragmencik możecie podziwiać na pierwszym zdjęciu.
Bardzo lubię te Twoje wpisy :) zawsze dowiem się czegoś ciekawego o modzie :D
OdpowiedzUsuńA ja bardzo lubię takie komentarze ;) zawsze człowiek dowie się czegoś miłego od samego rana i daje mu to kopa do dalszej pracy. Dzięki ;)
UsuńBardzo podoba mi się ten tekst. Tak dużo w nim prawdy.
OdpowiedzUsuńOstatnio moja znajoma się chwaliła wszystkim, że szarpnęła się na sukienkę "kitiur". Według niej suknia z ćwiekami i "szpiczastymi bufkami" to haute couture. W dodatku z sieciówki, z wyprzedaży. Istny kitiur!
Bardzo miło mi to słyszeć.
UsuńSłyszałam dużo odmian tego słowa, ale "kitiur" jeszcze nigdy ;) Człowiek uczy się przez całe życie.
Ale jeśli sieciówki robią haute couture i to jeszcze z wyprzedażami to rany boskie, daj mi namiary do tej znajomej, chcę wiedzieć gdzie dopadła ten sklep. No i pogratulować majątku, bo takie perełki zazwyczaj zaczynają się od kilkudziesięciu tysięcy euro.
Znając ją, to jej kitiur pochodzi z Bershki :D
UsuńDziękuję za miłe słowa :)
OdpowiedzUsuńJa też chciałbym pokazać więcej obiektów, ale tylko taką powierzchnią dysponowałem i musiałem do niej dopasować swoją opowieść.
Poza tym większość tych sukni jest moja, a ja nie ma nieskończonej ich ilości, jak to bywa czasem w światowych muzeach :) Oczywiście mam nadzieję, że z czasem sukni będzie więcej :)
Co do digitalizacji książki, to po pierwsze trzeba by było ją najpierw przetłumaczyć, a później sprawdzić, czy wolno mi upowszechniać zdigitalizowaną treść. Nie mówię zatem nie, ale to trzeba odsunąć w czasie. Za tym wszystkim stoi tylko jedna osoba, czyli ja, a moje możliwości są ograniczone wieloma czynnikami.
Pozdrawiam i już na zapas zapraszam na kolejne wystawy :0
PS
Najbardziej zazdroszczę właśnie tego, że zbiory są z Pana osobistej kolekcji.W każdej chwili można sobie wywrócić, obejrzeć szwy no i dotknąć! Super sprawa. Mnie osobiście bardzo się podobał pomysł z wywróceniem kostiumu Chanel w poprzedniej edycji i nie powiem z chęcią zobaczyłabym inne egzemplarze z drugiej strony.
UsuńI również liczę, że z czasem będzie ich więcej i więcej, no i że przestrzeń znajdzie się odpowiednia do pokazania wszystkich dotychczasowych kreacji.
Bardzo podziwiam, że to wszystko to dzieło jednej osoby i dlatego serdecznie gratuluję, a na następną wystawę wybiorę się na pewno :)
Bardzo interesujący wpis:) masz wiele racji!
OdpowiedzUsuń