niedziela, 26 października 2014

aomassaï parfumerie generale.

Dziś chciałam pachnieć zachwycająco, czuć się wyjątkową i być zaczepianą przez ludzi pytaniami „cóż to za zapach?”. Wybór nie był prosty, miałam przed sobą kilkadziesiąt próbek/fiolek i nie mogłam się zdecydować. Na szczęście w porę dostrzegłam 2ml szczęścia, które dostałam niedawno od Agaty z BeautyIcon [a już miałam użyć Agent Provocateur edp!] i wiedziałam, że to właśnie tego dziś potrzebowałam.

Ta tajemnicza fiolka skrywa w sobie zapach Aomassaï Parfumerie Generale i jest to kompozycja, którą naprawdę ciężko rozszyfrować. Dzięki bogactwu nut możemy doświadczyć niezwykłych wrażeń [ba, zgłębiając historię tego zapachu, możemy przeżyć niezwykłą przygodę, ale do tego jeszcze wrócę]. Początek próbuje zwodzić i mieszać w głowie. Duża dawka karmelu, orzechów ciągle wywołuje pytanie „gourmand?”. Ten trop wydaje się być słusznym, przez pierwsze dziesięć minut miałam wrażenie jakbym przed sekundą otworzyła piekarnik z orzechowo-karmelowym ciastem, jednak nagle do mnie dotarło, że coś mi się chyba przypaliło… Niespodziewanie szybko znika cała słodycz, a właściwie zostaje zadymiona przez kadzidło i lukrecję. Charakter tej kompozycji staje się dość mroczny, tajemniczy, w tej chwili możemy mieć już pewność, że na tym to wszystko się nie skończy, coś musi być dalej.

I oczywiście jest. To trochę tak jakbyśmy byli w teatrze, gdzie pierwsza scenografia jest zmieniana po wpuszczeniu dymu na scenę, który pozwoli niepostrzeżenie przenieść widza do kolejnej sceny. Zza naszego dymu, wyłania się las, cierpiący od wielu tygodni na brak opadów deszczu. Jest bardzo sucho, cicho, słychać jedynie łamiące się gałęzie. Drzewne nuty szczypią w oczy, drażnią, ale jednocześnie uzależniają do tego stopnia, że chcę prosić o więcej. Więcej nie dostaję, powraca do mnie słodki początek, który się gdzieś w tym lesie ukrywał, i trwa ze mną już do końca. Połączenie karmelu, z lukrecją, kadzidłem, suchym drewnem wydaje się trochę naciągane, może się wydawać, że drewno przy tej słodyczy straci swój charakter, że kadzidło nie będzie kadzidłem, a lukrecja zniknie gdzieś między tymi nutami, na szczęście żadna z tych obaw się nie sprawdza, a to ryzykowne zagranie staje się pięknym, wyrazistym, otulającym zapachem.

I mimo, że każdy z tych etapów mnie zachwycił, to jednak nie umiałam ich złożyć w jedną historię, co zresztą widzicie: ciasto-dym-las tworzą raczej słabą interpretację ;). Zajrzałam więc na stronę perfumerii Galilu, gdzie przeczytałam taki o to opis „Gorzki zapach inspirowany południową Afryką i sztuką plemienia Baoule, pachnie wieloma barwami drzew i zaskakuje połączeniem ostrych i smakowicie słodkich nut. Zapach karmelu i prażonych orzeszków z domieszką ognistych przypraw kładzie się na wetiwerze, drzewie balsamicznym i gorzkiej pomarańczy, podczas gdy kadzidło zmieszane z lukrecją otulają ogniste wnętrze drzewa wenge, suche trawy i żywicę.” I moja wizja zmieniła się o 180 stopni! Początkowa słodycz nie była już ciastem, a orzechami i topiącym się karmelem w popołudniowym, afrykańskim słońcu, dym był mrokiem nocy, a las wysuszonym drzewem o poranku wokół którego toczy się życie…I kto by pomyślał, że po przeczytaniu kilku zdań zamiast w kuchni, znajdę się w Afryce? 

2 komentarze:

  1. Ale mi zapachniała ta recenzja!
    Ja chcę takie ciasto-dym-las, chcę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak będziesz miała okazję, koniecznie przetestuj ten zapach. Powinien Ci się spodobać ;)

      Usuń