Wszystko się zmienia, nie tylko pory roku, trendy w modzie
czy kolor włosów Kim Kardashian – gust
zapachowy również. Jest to jak najbardziej naturalny proces związany z
wieloma czynnikami, naszymi doświadczeniami, zmianami w życiu osobistym, zawodowym,
dojrzałością.
Od dłuższego czasu obserwuję ewolucję moich upodobań i z
zaskoczeniem zauważam jak mocne potrafią być to zmiany. W niektórych
przypadkach można spokojnie mówić o rewolucji. Tak właśnie miałam z Jungle
Elephant Kenzo. Przez kilka lat, od momentu poznania tych perfum, nie mogłam
ich znieść, dusiły mnie, drażniły. Byłam tak na nie wyczulona, że gdy tylko
spotykałam kogoś kto ich używał, od razu się od niego odsuwałam. Jednak jakiś
czas temu będąc w perfumerii, coś mnie tchnęło i dałam słynnemu słoniowi
jeszcze jedną szansę. To było jedno z najbardziej fascynujących, zapachowych
doświadczeń. Z każdą kolejną minutą odkrywałam te perfumy na nowo i nie mogłam
przestać się zachwycać. Ostry charakter goździków, lukrecji, kardamonu przestał
mi się kojarzyć z rozlanym w aptece syropem na kaszel, w połączeniu z heliotropem,
wanilią i paczulą stał się niesamowicie kobiecym, zdecydowanym zapachem, przez
który już się nie mogę doczekać kolejnej zimy by móc go nosić.
ale reklamę konsekwentnie uważam za straszną!
I właśnie dlatego tak rzadko piszę o perfumach, które mi się
nie podobają. Staram się nie przekreślać zapachów przyklejając im etykietkę ‘nie,
nie i jeszcze raz nie’, bo nigdy nie wiadomo czy pewnego dnia nie zapragnę mieć
ich w swojej kolekcji. Oczywiście nie oznacza to, że wobec wszystkich perfum
jestem taka dyplomatyczna i ostrożna. Jest kilka zapachów, które śmiało
określam swoimi koszmarami i szczerzę wątpię bym kiedykolwiek zdołała się do
nich przekonać.
Jako pierwszy na tej liście ląduje Womanity Muglera. Nigdy
nie zapomnę jak pierwszy raz spotkałam się z tym zapachem. Poprosiłam panią
konsultantkę o pokazanie mi ‘czegoś ciekawego’, zaprowadziła mnie do
muglerowskiego działu, wzięła do ręki ten kosmiczny flakon i podała mi blotter
pachnący… kiszonymi ogórkami i świeżą rybą. Naprawdę żałuję, że nie mogłam zobaczyć swojej
miny podczas tego pierwszego spotkania z Womanity, musiała być bardzo wymowna,
bo pani konsultantka szybko zmieniła front i opuściłyśmy Muglera. Jednak mimo
wszystko sprostała mojemu zadaniu, Womanity to zdecydowanie ‘coś ciekawego’ i
szczerze zazdroszczę tym, którzy potrafią zachwycać się tymi perfumami,
soczystą figą, świeżością i lekko cierpkim akcentem wywołanym przez kawior.
Niestety ja uciekam od tego zapachu najdalej jak tylko mogę.
Drugi koszmar to One Million Paco Rabanne, który mimo tego,
że na samym początku wydawał mi się znośny, to po pewnej przygodzie trafił na
tę listę. Wakacje, upał, trzygodzinna podróż autobusem przepełnionym spoconymi
ludźmi, a mój znajomy, który siedział obok mnie wypsikał się tą luksusową
sztabką złota od stóp do głów. Dusiłam się przez całą drogę i do dziś ten
zapach wywołuje u mnie mdłości, co jest bardzo problematyczne biorąc pod uwagę jego
popularność.
Jest jeszcze kilka perfum, które od kilku lat konsekwentnie
widnieją na liście koszmarów, ale to Womanity i One Million wywołują u
mnie największe emocje. Jednak obawiam się, że już niedługo wśród nich znajdzie się także zapach, który jeszcze pół roku temu uważałam za świetny, a dziś podczas kolejnej próby jego słodycz mnie odrzuca - The One Desire D&G. Niestety zmiany naszych upodobań mogą iść także w tę stronę.
A jak jest z
Wami? Jak wygląda Wasza lista ‘nie, nie i jeszcze raz nie’? I czy zdarzyło się
Wam kiedyś tak bardzo zmienić zdanie o jakimś zapachu?
Kenzo uwielbiam - jesli chodzi o projektantów
OdpowiedzUsuńOj, Womanity to rzeczywiście coś ciekawego. :) Na mnie akurat nie pachnie ani rybą, ani ogórkami kiszonymi -- pachnie dość przyjemnie, ale wiem, że to zapach, który potrafi przybierać skrajnie nieprzyjazne formy. A czy mam zapachowe koszmary? Oczywiście. Największym i niezmiennym od lat jest Kenzo Flower. Póki co, choć jest sporo zapachów, za którymi nie przepadam, żaden mu nie dorównał. ;)
OdpowiedzUsuńZ Kenzo Flower też mam problem, ale z racji tego, że używała ich moja bliska znajoma, trochę się z nimi oswoiłam. Jednak na swoim nadgarstku dalej ich nie mogę znieść.
UsuńMogłabym się podpisać pod tym tekstem. Dodałabym J'adora. Przeszliśmy wspólnie drogę od fuj , fuj do szacun. Ale milości niema. Na razie.
OdpowiedzUsuńZe Słoniem miałam pod górkę, wywalczyłam sobie miłość do No.5.
OdpowiedzUsuńA obecnie myślę nad kolejnym podejściem do Womanity. Niestety, na chwilę obecną odbieram go tak jak Ty.
Hej :)
OdpowiedzUsuńNazywam się Klaudia i jestem webdesignerką i freelancerką.
Z chęcią dla Ciebie zmiennie lub zaprojektuję twój blog. Gdyby, więc potrzebna była Ci moja pomoc pisz śmiało.
O to moja wizytówką http://i58.tinypic.com/6z26a1.jpg
Możesz też wpaść na FB – https://www.facebook.com/wystrojbloga
I proszę wybacz mi ten spam.
22 marca?! jak to!? a gdzie nowe posty?
OdpowiedzUsuń