Szukając idealnego prezentu dla
brata [w perfumerii oczywiście], trafiłam zupełnie ‘przypadkiem’ na dział z
damskimi zapachami. I niestety będę musiała chyba szybko zmieniać list do
Świętego Mikołaja, bo znalazłam moje ukochane Dolce&Gabbana The One Desire w promocyjnej
cenie. I chociaż zarzekałam się, że w tym roku obędę się bez pachnących
prezentów, to nie wiem jednak czy przy tym postanowieniu wytrwam.
Przygodę z serią The One
rozpoczęłam od Rose The One o czym pisałam tutaj. Ta kwiatowa, subtelna
kompozycja przekonała mnie od razu do siebie. Klasyk był dla mnie wtedy zbyt
słodki, mdły. Potrzebowałam aż dwóch lat by ponownie się z nim zmierzyć. I
nagle podczas kolejnej próby okazało się, że to co kiedyś było tak ciężkie do
zniesienia, stało się ciepłą, elegancką, otulającą kompozycją. Za każdym razem
kiedy używam The One czuję się jak bizneswomen, której już nikt i nic nie musi
dodawać pewności siebie, żadne obcasy, ubrania, makijaż, wystarczą dwa
psiknięcia bym uniosła głowę wyżej. Jaśmin, wanilia, ambra, liczi, to
połączenie lekko przytłaczające, z którym trzeba uważnie się obchodzić. I faktycznie
nie są to perfumy na co dzień. Myślę, że bardzo szybko straciłabym do nich
całą sympatię, jednak używając ich maksymalnie kilka razy w miesiącu dalej
jestem nimi oczarowana i dalej wpływają na mnie lepiej niż zakupy czy setki
komplementów.
I mimo, że Rose The One to moje
pierwsze perfumy, a klasyk tak pozytywnie na mnie działa, to za najlepszy
zapach z tej serii uważam The One Desire. Drapieżny, słodki, owocowo-karmelowy.
Te perfumy uwodzą cytrusowym początkiem i nie przestają zaskakiwać na kolejnych
etapach rozwijania się, kiedy to owoce zanikają i pozostaje słodka, waniliowa,
wręcz jadalna baza. I choć może się niektórym wydawać, że to bardzo prosty,
banalny, masowy produkt, to dla mnie jest to niezwykle ciekawa, intrygująca,
uzależniająca kompozycja. Marzę o posiadaniu tego pięknego czarnego flakonu,
ale na razie musi mi wystarczyć ośmiomililitrowa odlewka, którą oszczędzam na
ważniejsze wyjścia.
Mam nadzieję, że jeśli pojawi się
jeszcze kiedyś kolejna odsłona The One, to dorówna ona poziomem swoim
poprzednikom. Nie będzie to łatwe zadanie, bo poprzeczka jest postawiona
naprawdę wysoko.
Uwielbiam Scarlett i uważam, że bardzo pasuje do całej serii, jednak te zdjęcia reklamowe nie do końca mnie przekonują.
Mam nadzieję, że Mikołaj spełni Twoje życzenie. :)
OdpowiedzUsuńOj tak the One jest cudowny, choć ja lubię klasyczną wersję, niestety Rose i Desire nie miałam okazji poznać .Zasiałaś we mnie chęć wypróbowania :P
OdpowiedzUsuńkoniecznie musisz przetestować całą serię the one, według mnie to trzy naprawdę udane i warte uwagi zapachy. i czekam na opis wrażeń!
UsuńDla mnie The One Desire to kopia Pour Femme. Fakt, jest troszkę mniej pudrowy, ale podobieństwo jest uderzające. Nie mówię, że zapach jest zły, bo Pour Femme to był swego czasu mój number one, ale nie rozumiem po co tworzyć dwa razy (teraz już trzy- jest przecież nowa wersja Intense!) prawie to samo.
OdpowiedzUsuńnaprawdę czujesz aż takie podobieństwo z pour femme? zaskoczyłaś mnie bardzo, zwłaszcza, że mnie pour femme drażni i dusi, a desire uwielbiam. aż zrobię dzisiaj jeszcze jedno podejście do pour femme ;)
UsuńFajny blog. Świetnie piszesz. ;)
OdpowiedzUsuńObserwujemy?
http://little-black-cherry.blogspot.com
Byłabym wdzięczna gdybyś kliknęła w baner Sheinside na moim blogu. ♥
ja lubię DG light blue za ten świezy cytrusdowy zapach mrrr
OdpowiedzUsuńdodaje do obserwowanych :)
za light blue akurat nie przepadam, świeże, cytrusowe zapachy to raczej nie mój klimat, ale znam wielu amatorów tych perfum :)
UsuńOby Mikołaj przeczytał Twój list :))
OdpowiedzUsuńŚwietny opis:) dla mnie jednak nieco za mocne choć ładne
OdpowiedzUsuńMam też i The One, słodkie, intensywne ale podobają mi sie ;)
OdpowiedzUsuń