Liczy się pierwsze wrażenie. To powiedzenie dotyczy nie
tylko ludzi, perfum również. I mimo, że staram się nie ulegać wszelkim
marketingowym trikom, to jednak jeśli chodzi o kosmetyki nie da się tego
całkiem uniknąć. Opakowanie i flakony pełnią bardzo istotną rolę w skłanianiu
do przetestowania danego zapachu. Pomijam już fakt, że kolorystyka, styl i
kształt butelki perfum najczęściej bardzo dobrze oddają jej zawartość. Nikt się
przecież nie będzie spodziewał słodkiego, wręcz ‘jadalnego’ zapachu po prostym
flakonie z jasnozielonym płynem czy utrzymanym w niebieskich odcieniach
opakowaniu. Jednak zdarzają się takie dziwadła, po których nie wiadomo czego
się spodziewać, trzeba zaryzykować i po prostu sprawdzić. Chociaż rzadko udaje
mi się znaleźć coś ciekawego w tych przerysowanych, przekombinowanych
flakonach.
I tak np. Honey i Dot Marca Jacobsa, to przykłady bogatych, karykaturalnych flakonów z zupełnie nijaką zawartością. Nie są to jednak najgorsze znane mi przypadki...
Perfumy Justina Biebera nie dość, że są rażącą w oczy kopią Oh Lola [+ mi ten flakon już zawsze będzie się kojarzył ze zmutowaną rzepą], to dodatkowo nie potrafią się obronić samym zapachem, który jest płytki, chemiczny i zupełnie bez wyrazu.
Gdy zobaczyłam pierwszy raz jednego z tych przerażających kociaków Katy Perry, pomyślałam, że gorzej już chyba być nie może...oczywiście myliłam się.
Tego już nawet nie zamierzam komentować. I zakończę wpis tym strasznym tworem, którego szczerze nigdy nie chcę przetestować, i którego zobaczenie na półkach w perfumerii spowodowałoby na pewno atak serca.
Tak, zdarzają się perfumy, które do klimatu Halloween pasują idealnie!